piątek, 14 listopada 2014

Cud !

Historia którą chce opowiedzieć zdarzyła się naprawdę, ja byłem jednym z jej uczestników. Były to lata 90 - te dostałem skierowanie do Szpitala Kolejowego W Gdańsku na planowy zabieg. Lekarze mnie zoperowali zrobili co swoje i wylądowałem po zabiegu na czteroosobowej sali. Leżało tam trzech starszych Panów po wykonanych różnych zabiegach. Co ważne w tej opowieści panowie nie mogli chodzić, byli jak to mówią przykuci do swoich łóżek z powodu choroby. Ja drugiego dnia już mogłem chodzić i było to mocno przydatne dla tych Panów, w wielu ważnych sprawach wyręczałem z obowiązków pielęgniarki na naszej sali. Obok mnie na łóżku leżał Pan i był po zabiegu wyciągania żyły, bo chorował na żylaki. Zabieg polegał na tym że chirurg otworzył brzuch wyjął wnętrzności i w ten sposób wyciągał żyłę w nodze.Po skończonym zabiegu wszystko wróciło na swoje miejsce, zeszyto go i na salę leżeć.Po kilku dniach na kroplówkach, zaczął dostawać lekkie posiłki i tutaj rozpoczęły się problemy. Doszło do wewnętrznego sklejenia jelit i podłączono mu rurkę omijającą jelita i zawartość kierowana była do worka. Taki stan trwał bardzo długo, bo gdy ja wylądowałem na sali obok tego Pana było to około 2 miesięcy. Lekarze twierdzili że takie powikłania to jeden przypadek na tysiąc. Wycieńczony organizm coraz słabszy i złe rokowania co będzie dalej z tym Panem.Byłem przypadkowym świadkiem rozmowy odbywającej się na korytarzu pomiędzy żoną tego starszego Pana a lekarzem mówiącym "Proszę przygotować się na najgorsze, jest mi przykro zrobiliśmy co się dało". Na kolejne pytanie żony jak długo jej mąż będzie żył padło "dwa tygodnie - może". Leżąc obok często słyszałem prośby tego Pana czy to na obchodzie do lekarzy czy to do pielęgniarek aby ponownie któryś tam raz spróbować odłączyć rurkę i może się i jelita się rozkleją.Nic tymi prośbami nie wskurał, tylko kazali mu leżeć i wciskali kit że będzie dobrze.Po tej wiadomości po paru dniach zaczęła do tego Pana przyjeżdżać najbliższa rodzina i widać było że się żegnają z nim na zawsze. Przyjechał również jego syn który był księdzem i przywiózł mu poświęcony z Częstochowy mały obraz Matki Boskiej Częstochowskiej taka miniaturka 6 x 6 cm do postawienia na stoliku.Syn pojechał obrazek został i stał sobie na stoliku tego Pana i on się do niego gorliwie modlił.Słyszałem zawsze w nocy jego cichy płacz, bo on miał wolę życia w sobie i o nią walczył. Któregoś dnia pielęgniarka robiła u nas na sali przewijanie opatrunków i używała kleszczy to takie nożyczki do nakładania jałowych opatrunków i zabierając tacę przypadkowo zostawiła te kleszczyki.Tej samej nocy gdzieś około północy zostałem przez tego Pana delikatnie obudzony poprzez delikatne szturchanie laską przypominającą góralską ciupagę też przywiezioną przez rodzinę.Powiedział do mnie cichutko bo reszta już spała "Panie weź mi pomóż" ja mówię a jak, a on krótko "załóż kleszcze na rurkę". Wzbraniałem się przed tym że tego nie zrobię ,że nie mogę bo lekarze wiedzą co robią a on jednak dalej swoje. Dodam tylko że sam nie był w stanie tego zrobić, bo był za słaby podłączony do aparatury, a szczypczyki leżały za daleko od niego. Postawił na swoim i założyłem mu te kleszcze tam gdzie chciał i miał jeszcze jedno życzenie abym mu przyniósł i podstawił "kaczkę" czy jak to zwał. Tak leżeliśmy na swoich łóżkach aż do rana, konkretnie do lekarskiego obchodu. Lekarz pytając tego Pana standardowo jak się  czujemy usłyszał "Panie doktorze proszę zobaczyć" i kazał sobie zobaczyć do owej "kaczki" na której całą noc siedział pupą. Tego co tam zrobił było może wielkości cukierka, ale oznaczało że wraca do świata ludzi żywych. Nie będę opisywał radości jego i rodziny bo tego opisać się nie da .Wychodziłem ze Szpitala a on jeszcze został, ale nabierał sił i jadł normalne posiłki i siadał na łóżku. Po tygodniu przyjechałem na kontrolę i poszedłem zobaczyć na Oddział czy jeszcze tam jest, pielęgniarki oznajmiły że został wypisany do domu bo był zdrowy. Co mogę powiedzieć kto chce niech wierzy, kto nie chce jego sprawa. Przypadek zrządzenie losu, szczęśliwy traf jakby to nazwać ......!? Nie jestem uzdrowicielem czy człowiekiem posiadającym nadludzkie moce, tylko że to mi się w życiu raz zdarzyło i pamiętam do dziś.
Pozdrawiam Andrzej Kobus

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz